Wpisy archiwalne w miesiącu
Lipiec, 2014
Dystans całkowity: | 730.37 km (w terenie 33.00 km; 4.52%) |
Czas w ruchu: | 32:48 |
Średnia prędkość: | 22.27 km/h |
Liczba aktywności: | 7 |
Średnio na aktywność: | 104.34 km i 4h 41m |
Więcej statystyk |
gminobranie pomorskie + red bull air race
Niedziela, 27 lipca 2014 | dodano:28.07.2014Kategoria 50 - 100
Km: | 91.96 | Km teren: | 10.00 | Czas: | 04:53 | km/h: | 18.83 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 32.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Specialized Hardrock 2010 |
Gminobranie w diabelsko upalnych warunkach + red bull air race w Gdyni.
Weszło +6 gminek. Kolbudy Żukowo Kartuzy - jakoś nie zachwyciły, ot dobrze utrzymane małe miasteczka.
Za to pagórki w okolicach tego Trójmiasta zajebiste :)
trasa:
Przyjaźń.........polsko-kaszubska? :)
Kogut chciał mnie zastraszyć i pozbawić 2 śniadania. Wytrzymałem wojnę nerwów! :)
Weszło +6 gminek. Kolbudy Żukowo Kartuzy - jakoś nie zachwyciły, ot dobrze utrzymane małe miasteczka.
Za to pagórki w okolicach tego Trójmiasta zajebiste :)
trasa:
Przyjaźń.........polsko-kaszubska? :)
Kogut chciał mnie zastraszyć i pozbawić 2 śniadania. Wytrzymałem wojnę nerwów! :)
Toruń - Włocławek - Gostynin - Krośniewice - Kutno
Sobota, 26 lipca 2014 | dodano:27.07.2014Kategoria >100
Km: | 163.28 | Km teren: | 1.00 | Czas: | 06:36 | km/h: | 24.74 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 25.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Scott AFD 309 |
Wyjazd po gminy w woj. mazowieckim i łódzkim. Do Włocławka nudną, ale przyjemnie pustą dawną "jedynką". 2,5h od ruszeniu z domu jestem w centrum Włocławka. Dalej przeciąłem to jedno z najbrzydszych miast w Polsce i wyleciałem w kierunku na Płock krajówką wzdłuż Wisły. Do tej pory nie miałem okazji jechać tą drogą. Nie ma pobocza, ale ruch nie jest uciążliwy, jedzie się przyjemnie - jedynie zaczyna wkurzać coraz bardziej rosnąca temperatura.
Po drodze zahaczam o przystań wodną z campingiem:
W pewnym miejscu krajówka Włocławek - Płock przebiega kilkanaście metrów od brzegu Wisły:
Początkowo rozważałem zahaczenie o Płock, jednak na pólnocny-zachód od tego miasta mam pewne gminowe braki, więc tak czy siak będę musiał się pojawić jeszcze w tych regionach - np. jadąc z Torunia do Warszawy. W Nowym Duniejowie odbijam na Gostynin. Droga prowadzi praktycznie nieuczęszczaną, bardzo przyjemną i równą jak stół drogą wojewódzką. Przebiega przez leśne tereny Gostynińsko-Włocławskiego Parku Krajobrazowego. Z pewnością warto ten Park jeszcze keidyś spenetrować góralem.
Gostynin okazuje się być całkiem sympatycznym miasteczkiem z uporządkowanym, estetycznym rynko-placem centralnym:
A poza tym mieszkańcy tego miasta także są sympatyczni, np. pani rowerzystka wypoczywająca na tych ławeczkach, która poleciła mi knajpę z bardzo dobrym kebabem. Rozmiar okazał się być XXXL, a ilość mięcha ze 3x taka jak w klasycznym kebabie. Miejsce nazywało się K2 - polecam. Napakowany kaloriami ruszam wojewódzką na Krośniewice, po drodze odbijając na Strzelce (gmina tabliczkowa).
Warto odnotować, że po raz pierwszy wjechałem rowerem do woj. łodzkiego co zostało upamiętnione słitaśną samojebeczką:
I wszystko szło by dalej jak z płatka, wpadała by gmina za gminą w tych płaskich i rolnych terenach gdyby nie nagłe............ PSSSSSSSSSSS....................... strzeliła dętka. Walczyłem blisko pół h, bo jak się okazało nie miałem klucza do zluzowania linki tylnego hamulca i musiałem go zdemontować. Po wymianie była godz. 17:40, a o 18:42 miałem pociąg z Kutna. Niewiadomą była ilość km jakie mi pozostały. Szacowałem, że ok. 20-25, co opierałem na przekoaniu, że z Krośniewic do Kutna będzie ok. 10. Jakie było moje zdziwienie, gdy się okazało, że na krajowej 2ce na wylocie z Krośniewic ukazała się tabliczka "Kutno 17". Włączyłem 5ty bieg, ale i tak nie za bardzo wierzyłem, że się uda, więc myślami już rozważałem co tam by jeszcze można zdobyć w ok. Kutna. Na teren dworca wpadłem o 18:45. Patrzę - 100 m przede mną rusza pociąg TLK. Byłem pewien, że to mój. Jakie było zdziwienie, gdy za nim ukazał się kolejny TLK. Zaczynam rajd przełajowy po torach, patrzę na tabliczki - oooo kierunek Piła przez Toruń. CAŁE SZCZĘŚCIE, że miał 6 minut opóźnienia :) Kupuję cholernie drogi bilet - 56 zł za 110 km czyli jakieś 50 gr za km! Autem na gaz kosztuje to 30 gr. Podróż mija bardzo szybko i przyjemnie na rowerowych rozmowach z gościem z Warszawy, który okazuje się być fanem downhillu i pracuje w salonie Scotta. Jechał do znajomych do 3miasta poszaleć po TPK.
Bilans gmin: +8
A poza tym wyszła moja najdłuższa jak dotąd wycieczka szosówką :)
Po drodze zahaczam o przystań wodną z campingiem:
W pewnym miejscu krajówka Włocławek - Płock przebiega kilkanaście metrów od brzegu Wisły:
Początkowo rozważałem zahaczenie o Płock, jednak na pólnocny-zachód od tego miasta mam pewne gminowe braki, więc tak czy siak będę musiał się pojawić jeszcze w tych regionach - np. jadąc z Torunia do Warszawy. W Nowym Duniejowie odbijam na Gostynin. Droga prowadzi praktycznie nieuczęszczaną, bardzo przyjemną i równą jak stół drogą wojewódzką. Przebiega przez leśne tereny Gostynińsko-Włocławskiego Parku Krajobrazowego. Z pewnością warto ten Park jeszcze keidyś spenetrować góralem.
Gostynin okazuje się być całkiem sympatycznym miasteczkiem z uporządkowanym, estetycznym rynko-placem centralnym:
A poza tym mieszkańcy tego miasta także są sympatyczni, np. pani rowerzystka wypoczywająca na tych ławeczkach, która poleciła mi knajpę z bardzo dobrym kebabem. Rozmiar okazał się być XXXL, a ilość mięcha ze 3x taka jak w klasycznym kebabie. Miejsce nazywało się K2 - polecam. Napakowany kaloriami ruszam wojewódzką na Krośniewice, po drodze odbijając na Strzelce (gmina tabliczkowa).
Warto odnotować, że po raz pierwszy wjechałem rowerem do woj. łodzkiego co zostało upamiętnione słitaśną samojebeczką:
I wszystko szło by dalej jak z płatka, wpadała by gmina za gminą w tych płaskich i rolnych terenach gdyby nie nagłe............ PSSSSSSSSSSS....................... strzeliła dętka. Walczyłem blisko pół h, bo jak się okazało nie miałem klucza do zluzowania linki tylnego hamulca i musiałem go zdemontować. Po wymianie była godz. 17:40, a o 18:42 miałem pociąg z Kutna. Niewiadomą była ilość km jakie mi pozostały. Szacowałem, że ok. 20-25, co opierałem na przekoaniu, że z Krośniewic do Kutna będzie ok. 10. Jakie było moje zdziwienie, gdy się okazało, że na krajowej 2ce na wylocie z Krośniewic ukazała się tabliczka "Kutno 17". Włączyłem 5ty bieg, ale i tak nie za bardzo wierzyłem, że się uda, więc myślami już rozważałem co tam by jeszcze można zdobyć w ok. Kutna. Na teren dworca wpadłem o 18:45. Patrzę - 100 m przede mną rusza pociąg TLK. Byłem pewien, że to mój. Jakie było zdziwienie, gdy za nim ukazał się kolejny TLK. Zaczynam rajd przełajowy po torach, patrzę na tabliczki - oooo kierunek Piła przez Toruń. CAŁE SZCZĘŚCIE, że miał 6 minut opóźnienia :) Kupuję cholernie drogi bilet - 56 zł za 110 km czyli jakieś 50 gr za km! Autem na gaz kosztuje to 30 gr. Podróż mija bardzo szybko i przyjemnie na rowerowych rozmowach z gościem z Warszawy, który okazuje się być fanem downhillu i pracuje w salonie Scotta. Jechał do znajomych do 3miasta poszaleć po TPK.
Bilans gmin: +8
A poza tym wyszła moja najdłuższa jak dotąd wycieczka szosówką :)
Mirakowo
Wtorek, 22 lipca 2014 | dodano:22.07.2014Kategoria 50 - 100
Km: | 60.43 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:21 | km/h: | 25.71 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 25.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Scott AFD 309 |
Z Olkiem i Polssonem wokół komina i nad jezioro.
Polsson pokazał mi jaki ze mnie cienki bolek, bo z kontuzjowanym mięśniem i na góralu wyprzedził mnie (na szosce) na końcówce podjazdu pod Jedwabno :P Nawet jakbym był 20kg lżejszy to nie dałbym rady :)
Polsson pokazał mi jaki ze mnie cienki bolek, bo z kontuzjowanym mięśniem i na góralu wyprzedził mnie (na szosce) na końcówce podjazdu pod Jedwabno :P Nawet jakbym był 20kg lżejszy to nie dałbym rady :)
Gminobranie pomorskie cz.2: Krynica Morska - Malbork
Niedziela, 20 lipca 2014 | dodano:20.07.2014Kategoria >100
Km: | 125.87 | Km teren: | 20.00 | Czas: | 06:18 | km/h: | 19.98 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Specialized Hardrock 2010 |
Gminobranie pomorskie cz.1: Malbork - Krynica Morska
Sobota, 19 lipca 2014 | dodano:20.07.2014Kategoria >100
Km: | 104.53 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 05:32 | km/h: | 18.89 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 30.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Specialized Hardrock 2010 |
Ryjewo - Biała Góra - Miłoradz - Lichnowy - Nowy Staw - Malbork - Sztum - Ryjewo
Sobota, 12 lipca 2014 | dodano:12.07.2014Kategoria 50 - 100
Km: | 94.74 | Km teren: | 2.00 | Czas: | 03:46 | km/h: | 25.15 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 15.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Scott AFD 309 |
Nie zrażając się fatalnymi prognozami wrzuciłem szosę do auta i pojechałem zdobywać gminy na Pomorzu. Plan minimalny udało się zrealizować - 8 gmin, pierwsze 1,5 h z lekko siąpiacym deszczem, kolejna 1h z ostrym opadem, osuszanie w McDonladzie w Malborku i na szczęście już bez deszczu powrót do Ryjewa.
Średnia 25 spoko jak na ten deszcz i fatalnych 10-15 km fatalnych asfaltów na północ od Ryjewa, a potem jeszcze 2 km bruku w Lichnówkach.
Trasa:
Fotki jedynie z pierwszej części wycieczki, bo potem nie było sensu stawać.
Wisełka widziana z wału we wsi Rudniki:
Ujście rzeki Nogat do Wisły:
Śluza na rzece Nogat w Białej Górze:
Powitanie we wsi Piekło:
To musiał być fajny pub......
Średnia 25 spoko jak na ten deszcz i fatalnych 10-15 km fatalnych asfaltów na północ od Ryjewa, a potem jeszcze 2 km bruku w Lichnówkach.
Trasa:
Fotki jedynie z pierwszej części wycieczki, bo potem nie było sensu stawać.
Wisełka widziana z wału we wsi Rudniki:
Ujście rzeki Nogat do Wisły:
Śluza na rzece Nogat w Białej Górze:
Powitanie we wsi Piekło:
To musiał być fajny pub......
Half Ironman - rower - Susz
Sobota, 5 lipca 2014 | dodano:06.07.2014Kategoria 50 - 100
Km: | 89.56 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:22 | km/h: | 26.60 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 30.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Scott AFD 309 |
Gdy emocje już opadną jak po wielkie bitwie kurz.......
Garść liczb: Po pływaniu byłem przedostatni, 294/295. Na rowerze wyprzedziłem 3 kolesi i byłem 287 na 291. Na trasie biegowej udało się poprawić pozycję o kilka oczek i skończyłem na 277 / 286 zawodników którzy ukończyli zawody.
No ale..... nie miejsce było najważniejsze w dniu dzisiejszym, ale walka z samym sobą o to, aby w ogóle je ukończyć - to był cel sam w sobie. Do Susza pojechałem wczoraj, aby na spokojnie odebrać pakiet startowy i wstawić rower do strefy zmian. Przygody zaczęły się już po dotarciu na teren zawodów - w całym zamieszaniu byłem tak genialny, że .......zatrzasnąłem kluczyki do auta ;/ Na szczęście z pomocą miłego starszego Pana, który nieopodal miał dobrze wyposażony garaż, oraz kilku chłopaków z obsługi technicznej zawodów udało się włamać do samochodu i wyciągnąć kluczyki złowione "na wędkę" przez odchylone śrubokrętem drzwi auta. Chłopaki dzielnie mnie dziś dopingowali na trasie - wielkie dzięki i pozdro!!! Później było już spokojniej - zakupy, pasta party (pyszny makaron w 3 wersjach smakowych!) i meldunek w Agroturystyce koło Prabut (20 min autem od terenu zawodów). Co prawda zasnąłem szybko (22.30), ale obudziłem się też wcześnie bo ok. 4. Stres, stres, stres. Budzik był nastawiony na 7, ale do tejże godziny pospałem może z 15 minut. Na terenie zawodów byłem ok. 7.30. Od rana paliło słońce zwiastujące, że będzie hardcore na trasie. Niemiłosiernie dłużący się czas do godziny startu 9.00 uprzyjemniały rozmowy i żarty poznanym kolegą z Wrocławia, który także debiutował w triathlonie. Parę min przed 9 - wejście do wody i jeden wielki sajgon. Zawodnicy nie chcąc tracić sił uczepili się wszyscy pomostu, a że startujących było 350, to wyglądało to komicznie, ludzie wisieli na sobie Huk startera i jazda! Na początku oczywiście wielka "pralka", ale trzymałem się końca stawki zgodnie z planem Na najdalszej boi czas 22 minuty - myślę "spoko", bez problemy zdążę w 1h. Trasa powrotna była pod wiatr i okazało się, że dopłynąłem moją cieniutką technicznie żabką na 5 minut przed upłynięciem limitu. Wyjście z wody - uczucie szczęścia (zdążyłem! ukończę te zawody!) zmieszane z kosmicznymi zawrotami głowy, które na szczęście po kilku minutach minęły. Przebranie w strój kolarski i jazda. W sumie plan na rower był taki, aby zrobić go z umiarkowanym wydatkiem sił, starałem się trzymać średnią ok. 27 km/h. Wiało silnie z południa, przez co ok. 10 km było z wiatrem i tyleż samo pod wiatr. Nie lubię żeli czy batonów energetycznych, więc planowo i w równych odstępach czasowych "ładowałem" się bułkami z szynką i batonami musli. Żołądek pracował OK (w przeciwieństwie do poranka - chyba efekt "reise fieber" ), no i udało się m/w zgodnie z planem zrobić trasę rowerową w 3,5 h. Większość trasy to bardzo dobre asfalty, ale także 1,5 km bruku w centrum Susza. Jazda 90 km odbywała się na 4 rundach po 22,5 km. Doping kibiców był FANTASTYCZNY, dodawali sił we wszystkich wioskach i osadach, piszczeli z wuwuzeli grali na grzechotkach i nie szczędzili gardeł. Doping był jeszcze lepszy (i jeszcze skuteczniejszy) na trasie biegowej wokół CUDOWNEGO jeziora Suskiego. Ostatnią pętlę rowerową zrobiłem nieco odpuszczając (ale i tak dało radę wyprzedzić kilku zawodników którzy opadali z sił), po to aby zacząć z werwą bieganie. Szybka przebiórka i ruszam na 1 kółko wokół jeziora (3 pętle po 7 km). Trasa "niestety" była wzbogacona pętelką po starówce (stromy podbieg, kostka brukowa). Pierwsze kółko tempem ok. 6 - 6.30 / km. Z czasem, z kilometra na kilometr ból w udach był coraz większy i tempo siadało do m/w 7.00 min/km. Ponad 30 stopniowy upał też robił swoje, całe szczęście że zamocowane były kurtyny wodne które doskonale schładzały (na parę minut ). Kibice byli fantastyczni, zarówno uczniowie miejscowych szkół, wolontariusze, jak i starsze pokolenie - np. organizujące oblewanie zawodników z przydomowych ogrodowych węży Gdyby nie te różne sposoby na schładzanie i polewanie się wodą z kubeczków na każdym możliwym pkt bufetowym nie wiem czy dałoby radę dotrzeć do mety. Przez całą trasę biegową miałem wielką nadzieję, na to, że uda się złamać 7h. Na koniec okazało się, że o 32 sec udało się złamać 6:50. Za metą czekał Paweł z Pauliną. Pewnie musieli mieć ze mnie niezłą bekę bo zapewne miałem wzrok szaleńca i gadałem nieskładnie przez kilkanaście minut po wpadnięciu na metę. Half-iron to jest KOSMICZNY wysiłek. Nie jestem w stanie tego porównać do żadnego wysiłku sportowego z jakim miałem do tej pory do czynienia. Szybka kąpiel w jeziorze (ODRODZENIE!!! polecam każdemu po takim wysiłku), posiłek regeneracyjny i w drogę do domu.
Jestem half-ironem! Polecam wszystkim wariatom!
Garść liczb: Po pływaniu byłem przedostatni, 294/295. Na rowerze wyprzedziłem 3 kolesi i byłem 287 na 291. Na trasie biegowej udało się poprawić pozycję o kilka oczek i skończyłem na 277 / 286 zawodników którzy ukończyli zawody.
No ale..... nie miejsce było najważniejsze w dniu dzisiejszym, ale walka z samym sobą o to, aby w ogóle je ukończyć - to był cel sam w sobie. Do Susza pojechałem wczoraj, aby na spokojnie odebrać pakiet startowy i wstawić rower do strefy zmian. Przygody zaczęły się już po dotarciu na teren zawodów - w całym zamieszaniu byłem tak genialny, że .......zatrzasnąłem kluczyki do auta ;/ Na szczęście z pomocą miłego starszego Pana, który nieopodal miał dobrze wyposażony garaż, oraz kilku chłopaków z obsługi technicznej zawodów udało się włamać do samochodu i wyciągnąć kluczyki złowione "na wędkę" przez odchylone śrubokrętem drzwi auta. Chłopaki dzielnie mnie dziś dopingowali na trasie - wielkie dzięki i pozdro!!! Później było już spokojniej - zakupy, pasta party (pyszny makaron w 3 wersjach smakowych!) i meldunek w Agroturystyce koło Prabut (20 min autem od terenu zawodów). Co prawda zasnąłem szybko (22.30), ale obudziłem się też wcześnie bo ok. 4. Stres, stres, stres. Budzik był nastawiony na 7, ale do tejże godziny pospałem może z 15 minut. Na terenie zawodów byłem ok. 7.30. Od rana paliło słońce zwiastujące, że będzie hardcore na trasie. Niemiłosiernie dłużący się czas do godziny startu 9.00 uprzyjemniały rozmowy i żarty poznanym kolegą z Wrocławia, który także debiutował w triathlonie. Parę min przed 9 - wejście do wody i jeden wielki sajgon. Zawodnicy nie chcąc tracić sił uczepili się wszyscy pomostu, a że startujących było 350, to wyglądało to komicznie, ludzie wisieli na sobie Huk startera i jazda! Na początku oczywiście wielka "pralka", ale trzymałem się końca stawki zgodnie z planem Na najdalszej boi czas 22 minuty - myślę "spoko", bez problemy zdążę w 1h. Trasa powrotna była pod wiatr i okazało się, że dopłynąłem moją cieniutką technicznie żabką na 5 minut przed upłynięciem limitu. Wyjście z wody - uczucie szczęścia (zdążyłem! ukończę te zawody!) zmieszane z kosmicznymi zawrotami głowy, które na szczęście po kilku minutach minęły. Przebranie w strój kolarski i jazda. W sumie plan na rower był taki, aby zrobić go z umiarkowanym wydatkiem sił, starałem się trzymać średnią ok. 27 km/h. Wiało silnie z południa, przez co ok. 10 km było z wiatrem i tyleż samo pod wiatr. Nie lubię żeli czy batonów energetycznych, więc planowo i w równych odstępach czasowych "ładowałem" się bułkami z szynką i batonami musli. Żołądek pracował OK (w przeciwieństwie do poranka - chyba efekt "reise fieber" ), no i udało się m/w zgodnie z planem zrobić trasę rowerową w 3,5 h. Większość trasy to bardzo dobre asfalty, ale także 1,5 km bruku w centrum Susza. Jazda 90 km odbywała się na 4 rundach po 22,5 km. Doping kibiców był FANTASTYCZNY, dodawali sił we wszystkich wioskach i osadach, piszczeli z wuwuzeli grali na grzechotkach i nie szczędzili gardeł. Doping był jeszcze lepszy (i jeszcze skuteczniejszy) na trasie biegowej wokół CUDOWNEGO jeziora Suskiego. Ostatnią pętlę rowerową zrobiłem nieco odpuszczając (ale i tak dało radę wyprzedzić kilku zawodników którzy opadali z sił), po to aby zacząć z werwą bieganie. Szybka przebiórka i ruszam na 1 kółko wokół jeziora (3 pętle po 7 km). Trasa "niestety" była wzbogacona pętelką po starówce (stromy podbieg, kostka brukowa). Pierwsze kółko tempem ok. 6 - 6.30 / km. Z czasem, z kilometra na kilometr ból w udach był coraz większy i tempo siadało do m/w 7.00 min/km. Ponad 30 stopniowy upał też robił swoje, całe szczęście że zamocowane były kurtyny wodne które doskonale schładzały (na parę minut ). Kibice byli fantastyczni, zarówno uczniowie miejscowych szkół, wolontariusze, jak i starsze pokolenie - np. organizujące oblewanie zawodników z przydomowych ogrodowych węży Gdyby nie te różne sposoby na schładzanie i polewanie się wodą z kubeczków na każdym możliwym pkt bufetowym nie wiem czy dałoby radę dotrzeć do mety. Przez całą trasę biegową miałem wielką nadzieję, na to, że uda się złamać 7h. Na koniec okazało się, że o 32 sec udało się złamać 6:50. Za metą czekał Paweł z Pauliną. Pewnie musieli mieć ze mnie niezłą bekę bo zapewne miałem wzrok szaleńca i gadałem nieskładnie przez kilkanaście minut po wpadnięciu na metę. Half-iron to jest KOSMICZNY wysiłek. Nie jestem w stanie tego porównać do żadnego wysiłku sportowego z jakim miałem do tej pory do czynienia. Szybka kąpiel w jeziorze (ODRODZENIE!!! polecam każdemu po takim wysiłku), posiłek regeneracyjny i w drogę do domu.
Jestem half-ironem! Polecam wszystkim wariatom!