Half Ironman - rower - Susz
Sobota, 5 lipca 2014 | dodano:06.07.2014Kategoria 50 - 100
Km: | 89.56 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:22 | km/h: | 26.60 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 30.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Scott AFD 309 |
Gdy emocje już opadną jak po wielkie bitwie kurz.......
Garść liczb: Po pływaniu byłem przedostatni, 294/295. Na rowerze wyprzedziłem 3 kolesi i byłem 287 na 291. Na trasie biegowej udało się poprawić pozycję o kilka oczek i skończyłem na 277 / 286 zawodników którzy ukończyli zawody.
No ale..... nie miejsce było najważniejsze w dniu dzisiejszym, ale walka z samym sobą o to, aby w ogóle je ukończyć - to był cel sam w sobie. Do Susza pojechałem wczoraj, aby na spokojnie odebrać pakiet startowy i wstawić rower do strefy zmian. Przygody zaczęły się już po dotarciu na teren zawodów - w całym zamieszaniu byłem tak genialny, że .......zatrzasnąłem kluczyki do auta ;/ Na szczęście z pomocą miłego starszego Pana, który nieopodal miał dobrze wyposażony garaż, oraz kilku chłopaków z obsługi technicznej zawodów udało się włamać do samochodu i wyciągnąć kluczyki złowione "na wędkę" przez odchylone śrubokrętem drzwi auta. Chłopaki dzielnie mnie dziś dopingowali na trasie - wielkie dzięki i pozdro!!! Później było już spokojniej - zakupy, pasta party (pyszny makaron w 3 wersjach smakowych!) i meldunek w Agroturystyce koło Prabut (20 min autem od terenu zawodów). Co prawda zasnąłem szybko (22.30), ale obudziłem się też wcześnie bo ok. 4. Stres, stres, stres. Budzik był nastawiony na 7, ale do tejże godziny pospałem może z 15 minut. Na terenie zawodów byłem ok. 7.30. Od rana paliło słońce zwiastujące, że będzie hardcore na trasie. Niemiłosiernie dłużący się czas do godziny startu 9.00 uprzyjemniały rozmowy i żarty poznanym kolegą z Wrocławia, który także debiutował w triathlonie. Parę min przed 9 - wejście do wody i jeden wielki sajgon. Zawodnicy nie chcąc tracić sił uczepili się wszyscy pomostu, a że startujących było 350, to wyglądało to komicznie, ludzie wisieli na sobie Huk startera i jazda! Na początku oczywiście wielka "pralka", ale trzymałem się końca stawki zgodnie z planem Na najdalszej boi czas 22 minuty - myślę "spoko", bez problemy zdążę w 1h. Trasa powrotna była pod wiatr i okazało się, że dopłynąłem moją cieniutką technicznie żabką na 5 minut przed upłynięciem limitu. Wyjście z wody - uczucie szczęścia (zdążyłem! ukończę te zawody!) zmieszane z kosmicznymi zawrotami głowy, które na szczęście po kilku minutach minęły. Przebranie w strój kolarski i jazda. W sumie plan na rower był taki, aby zrobić go z umiarkowanym wydatkiem sił, starałem się trzymać średnią ok. 27 km/h. Wiało silnie z południa, przez co ok. 10 km było z wiatrem i tyleż samo pod wiatr. Nie lubię żeli czy batonów energetycznych, więc planowo i w równych odstępach czasowych "ładowałem" się bułkami z szynką i batonami musli. Żołądek pracował OK (w przeciwieństwie do poranka - chyba efekt "reise fieber" ), no i udało się m/w zgodnie z planem zrobić trasę rowerową w 3,5 h. Większość trasy to bardzo dobre asfalty, ale także 1,5 km bruku w centrum Susza. Jazda 90 km odbywała się na 4 rundach po 22,5 km. Doping kibiców był FANTASTYCZNY, dodawali sił we wszystkich wioskach i osadach, piszczeli z wuwuzeli grali na grzechotkach i nie szczędzili gardeł. Doping był jeszcze lepszy (i jeszcze skuteczniejszy) na trasie biegowej wokół CUDOWNEGO jeziora Suskiego. Ostatnią pętlę rowerową zrobiłem nieco odpuszczając (ale i tak dało radę wyprzedzić kilku zawodników którzy opadali z sił), po to aby zacząć z werwą bieganie. Szybka przebiórka i ruszam na 1 kółko wokół jeziora (3 pętle po 7 km). Trasa "niestety" była wzbogacona pętelką po starówce (stromy podbieg, kostka brukowa). Pierwsze kółko tempem ok. 6 - 6.30 / km. Z czasem, z kilometra na kilometr ból w udach był coraz większy i tempo siadało do m/w 7.00 min/km. Ponad 30 stopniowy upał też robił swoje, całe szczęście że zamocowane były kurtyny wodne które doskonale schładzały (na parę minut ). Kibice byli fantastyczni, zarówno uczniowie miejscowych szkół, wolontariusze, jak i starsze pokolenie - np. organizujące oblewanie zawodników z przydomowych ogrodowych węży Gdyby nie te różne sposoby na schładzanie i polewanie się wodą z kubeczków na każdym możliwym pkt bufetowym nie wiem czy dałoby radę dotrzeć do mety. Przez całą trasę biegową miałem wielką nadzieję, na to, że uda się złamać 7h. Na koniec okazało się, że o 32 sec udało się złamać 6:50. Za metą czekał Paweł z Pauliną. Pewnie musieli mieć ze mnie niezłą bekę bo zapewne miałem wzrok szaleńca i gadałem nieskładnie przez kilkanaście minut po wpadnięciu na metę. Half-iron to jest KOSMICZNY wysiłek. Nie jestem w stanie tego porównać do żadnego wysiłku sportowego z jakim miałem do tej pory do czynienia. Szybka kąpiel w jeziorze (ODRODZENIE!!! polecam każdemu po takim wysiłku), posiłek regeneracyjny i w drogę do domu.
Jestem half-ironem! Polecam wszystkim wariatom!
Garść liczb: Po pływaniu byłem przedostatni, 294/295. Na rowerze wyprzedziłem 3 kolesi i byłem 287 na 291. Na trasie biegowej udało się poprawić pozycję o kilka oczek i skończyłem na 277 / 286 zawodników którzy ukończyli zawody.
No ale..... nie miejsce było najważniejsze w dniu dzisiejszym, ale walka z samym sobą o to, aby w ogóle je ukończyć - to był cel sam w sobie. Do Susza pojechałem wczoraj, aby na spokojnie odebrać pakiet startowy i wstawić rower do strefy zmian. Przygody zaczęły się już po dotarciu na teren zawodów - w całym zamieszaniu byłem tak genialny, że .......zatrzasnąłem kluczyki do auta ;/ Na szczęście z pomocą miłego starszego Pana, który nieopodal miał dobrze wyposażony garaż, oraz kilku chłopaków z obsługi technicznej zawodów udało się włamać do samochodu i wyciągnąć kluczyki złowione "na wędkę" przez odchylone śrubokrętem drzwi auta. Chłopaki dzielnie mnie dziś dopingowali na trasie - wielkie dzięki i pozdro!!! Później było już spokojniej - zakupy, pasta party (pyszny makaron w 3 wersjach smakowych!) i meldunek w Agroturystyce koło Prabut (20 min autem od terenu zawodów). Co prawda zasnąłem szybko (22.30), ale obudziłem się też wcześnie bo ok. 4. Stres, stres, stres. Budzik był nastawiony na 7, ale do tejże godziny pospałem może z 15 minut. Na terenie zawodów byłem ok. 7.30. Od rana paliło słońce zwiastujące, że będzie hardcore na trasie. Niemiłosiernie dłużący się czas do godziny startu 9.00 uprzyjemniały rozmowy i żarty poznanym kolegą z Wrocławia, który także debiutował w triathlonie. Parę min przed 9 - wejście do wody i jeden wielki sajgon. Zawodnicy nie chcąc tracić sił uczepili się wszyscy pomostu, a że startujących było 350, to wyglądało to komicznie, ludzie wisieli na sobie Huk startera i jazda! Na początku oczywiście wielka "pralka", ale trzymałem się końca stawki zgodnie z planem Na najdalszej boi czas 22 minuty - myślę "spoko", bez problemy zdążę w 1h. Trasa powrotna była pod wiatr i okazało się, że dopłynąłem moją cieniutką technicznie żabką na 5 minut przed upłynięciem limitu. Wyjście z wody - uczucie szczęścia (zdążyłem! ukończę te zawody!) zmieszane z kosmicznymi zawrotami głowy, które na szczęście po kilku minutach minęły. Przebranie w strój kolarski i jazda. W sumie plan na rower był taki, aby zrobić go z umiarkowanym wydatkiem sił, starałem się trzymać średnią ok. 27 km/h. Wiało silnie z południa, przez co ok. 10 km było z wiatrem i tyleż samo pod wiatr. Nie lubię żeli czy batonów energetycznych, więc planowo i w równych odstępach czasowych "ładowałem" się bułkami z szynką i batonami musli. Żołądek pracował OK (w przeciwieństwie do poranka - chyba efekt "reise fieber" ), no i udało się m/w zgodnie z planem zrobić trasę rowerową w 3,5 h. Większość trasy to bardzo dobre asfalty, ale także 1,5 km bruku w centrum Susza. Jazda 90 km odbywała się na 4 rundach po 22,5 km. Doping kibiców był FANTASTYCZNY, dodawali sił we wszystkich wioskach i osadach, piszczeli z wuwuzeli grali na grzechotkach i nie szczędzili gardeł. Doping był jeszcze lepszy (i jeszcze skuteczniejszy) na trasie biegowej wokół CUDOWNEGO jeziora Suskiego. Ostatnią pętlę rowerową zrobiłem nieco odpuszczając (ale i tak dało radę wyprzedzić kilku zawodników którzy opadali z sił), po to aby zacząć z werwą bieganie. Szybka przebiórka i ruszam na 1 kółko wokół jeziora (3 pętle po 7 km). Trasa "niestety" była wzbogacona pętelką po starówce (stromy podbieg, kostka brukowa). Pierwsze kółko tempem ok. 6 - 6.30 / km. Z czasem, z kilometra na kilometr ból w udach był coraz większy i tempo siadało do m/w 7.00 min/km. Ponad 30 stopniowy upał też robił swoje, całe szczęście że zamocowane były kurtyny wodne które doskonale schładzały (na parę minut ). Kibice byli fantastyczni, zarówno uczniowie miejscowych szkół, wolontariusze, jak i starsze pokolenie - np. organizujące oblewanie zawodników z przydomowych ogrodowych węży Gdyby nie te różne sposoby na schładzanie i polewanie się wodą z kubeczków na każdym możliwym pkt bufetowym nie wiem czy dałoby radę dotrzeć do mety. Przez całą trasę biegową miałem wielką nadzieję, na to, że uda się złamać 7h. Na koniec okazało się, że o 32 sec udało się złamać 6:50. Za metą czekał Paweł z Pauliną. Pewnie musieli mieć ze mnie niezłą bekę bo zapewne miałem wzrok szaleńca i gadałem nieskładnie przez kilkanaście minut po wpadnięciu na metę. Half-iron to jest KOSMICZNY wysiłek. Nie jestem w stanie tego porównać do żadnego wysiłku sportowego z jakim miałem do tej pory do czynienia. Szybka kąpiel w jeziorze (ODRODZENIE!!! polecam każdemu po takim wysiłku), posiłek regeneracyjny i w drogę do domu.
Jestem half-ironem! Polecam wszystkim wariatom!
komentarze
Jak samopoczucie po kilku dniach? Nic Cię nie bolało o takim wysiłku?
Rafall - 11:09 wtorek, 8 lipca 2014 | linkuj
Gratuluję i zazdroszczę -na pływaniu i rowerze bym sobie poradził- ale z biegiem słabo(dlatego może dla mnie duathlon).
SeanDillon - 09:21 wtorek, 8 lipca 2014 | linkuj
Wzgórza Trzebnickie w okolicach Wrocławia. Tutaj masz link z dokładnym opisem tego zjazdu/podjazdu http://www.altimetr.pl/gora-radlow.html wg. tej strony maksymalne nachylenie 12,7%. Ja wpisałem wartość jaką widziałem na znaku drogowym przed zjazdem ;) Asfalt jest nowiutki i gładki jak pupa niemowlęcia, a auta tam raczej nie uraczysz :)
Próbuję cały czas w sezonie letnim, ale chyba bez instruktora się nie obejdzie ;) Zawsze jednak brakuje czasu. Wiadomo jak jest. Kornal - 21:44 poniedziałek, 7 lipca 2014 | linkuj
Próbuję cały czas w sezonie letnim, ale chyba bez instruktora się nie obejdzie ;) Zawsze jednak brakuje czasu. Wiadomo jak jest. Kornal - 21:44 poniedziałek, 7 lipca 2014 | linkuj
Gratuluję! Debiuty są najlepsze! ;) Ja ostatnio przebiegłem Survival Race na dystansie 10km i byłem bardzo dumny dobiegając w połowie stawki, bo....pierwszy raz w życiu BIEGŁEM, na dystansie większym niż od domu do przystanku :D Ale udowodniłem sobie, że jeżdżąc rowerem kondycje biegową, też można mieć na przyzwoitym poziomie :) Zawsze chciałem wziąć udział w zawodach triathlonowych, niestety nie potrafię pływać. Pozostaje mi chyba duathlon! Wyrazy szacunku! Pozdrawiam
Kornal - 08:46 niedziela, 6 lipca 2014 | linkuj
Komentuj