Biesy k. Olsztyna - Grunwald - Wadzyń
Sobota, 4 czerwca 2011 | dodano:05.06.2011Kategoria >100
Km: | 149.03 | Km teren: | 10.00 | Czas: | 06:47 | km/h: | 21.97 |
Pr. maks.: | 55.20 | Temperatura: | 25.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Specialized Hardrock 2010 |
Pobudka 5.50 w sobotę, pora masakryczna, jednak świadomość czekającej na nas przygody dodawała wiatru w żagle. Uzbrojeni w full professional sakwowy eqipment ruszyliśmy osobówką z Torunia do Olsztyna. Jako, że plan km był na ten dzień bardzo ambitny, postanowiliśmy wysiąść na 2 stacje przed Olsztynem (Biesal) i pomknąć do celu nr 1 - Grunwaldu, w którym jak dotąd nigdy nie byłem.
Trzeba przyznać, że Jagiełło miał piękne widoczki na pole bitwy:
Po wygranej bitwie pod Grunwaldem ruszyliśmy w polssonowy fetysz - górki. A konkretnie górę Dylewską - 312 m npm. Podjazd całkiem konkretny i widoczki miodzio, kilkadziesiąt km we wszystkich kierunkach. Na szczycie dostrzegalnia przecipożarowa, na którą niestety betonowy strażak Sam nie chciał nas wpuścić :/
Dalej pomknęliśmy (dosłownie, dłuższymi momentami nawet 30-35 km/h) na Lubawę i Nowe Miasto Lubawskie. Warto nadmienić, że drogi wojewódzkie w tych rejonach są fenomenalnej jakości i o bardzo niewielkim natężeniu ruchu, zupełnie bez tirów. W NML mały popas na Orlenie i ruszyliśmy w dalszą podróż do Wądzynia. W lesie przed Zbicznem strzeliła dętka (po raz pierwszy odkręcałem koło w Specu !!! :D). Biorąc pod uwagę jazdę z pełnymi sakwami bardzo szybka zmiana dętki - 25 minut i dalej w drogę. Niestety te 25 minut wystarczyło na spory ubytek krwi na rzecz lokalnych komarzyc ;)
Do malowniczego ośrodka wypoczynkowego w Wądzyniu dotarliśmy ok. 18stej. Tam czekał już na nas rozpalony grill, kiełbaski, udka i wszelkie inne pyszności :) Cudowna kąpiel w bardzo ciepłym jeziorku, gra w siatkę i tenisa - aż dziwne, że mieliśmy na to siłę po 149 km na bajku :) Szybkie rozstawienie namiotów i padliśmy jak muchy ok. północy, a nasi znajomi - leszcze - wrócili do Torunia, ze względu na to, że cytuję ("nie ma jak się umyć i zdjąć makijażu" - LOL :P).
Trasa:
Trzeba przyznać, że Jagiełło miał piękne widoczki na pole bitwy:
Po wygranej bitwie pod Grunwaldem ruszyliśmy w polssonowy fetysz - górki. A konkretnie górę Dylewską - 312 m npm. Podjazd całkiem konkretny i widoczki miodzio, kilkadziesiąt km we wszystkich kierunkach. Na szczycie dostrzegalnia przecipożarowa, na którą niestety betonowy strażak Sam nie chciał nas wpuścić :/
Dalej pomknęliśmy (dosłownie, dłuższymi momentami nawet 30-35 km/h) na Lubawę i Nowe Miasto Lubawskie. Warto nadmienić, że drogi wojewódzkie w tych rejonach są fenomenalnej jakości i o bardzo niewielkim natężeniu ruchu, zupełnie bez tirów. W NML mały popas na Orlenie i ruszyliśmy w dalszą podróż do Wądzynia. W lesie przed Zbicznem strzeliła dętka (po raz pierwszy odkręcałem koło w Specu !!! :D). Biorąc pod uwagę jazdę z pełnymi sakwami bardzo szybka zmiana dętki - 25 minut i dalej w drogę. Niestety te 25 minut wystarczyło na spory ubytek krwi na rzecz lokalnych komarzyc ;)
Do malowniczego ośrodka wypoczynkowego w Wądzyniu dotarliśmy ok. 18stej. Tam czekał już na nas rozpalony grill, kiełbaski, udka i wszelkie inne pyszności :) Cudowna kąpiel w bardzo ciepłym jeziorku, gra w siatkę i tenisa - aż dziwne, że mieliśmy na to siłę po 149 km na bajku :) Szybkie rozstawienie namiotów i padliśmy jak muchy ok. północy, a nasi znajomi - leszcze - wrócili do Torunia, ze względu na to, że cytuję ("nie ma jak się umyć i zdjąć makijażu" - LOL :P).
Trasa: